Ku utrapieniu ateistów cywilizacja bardziej niż kiedykolwiek rozwija się w rytmie Bożych Narodzeń. W żłóbku rodzi się Dzieciątko, a parę miliardów ludzi spod choinki wyciąga nowy gadżet - plazmę, kompa, konsolę, smartfona, drona... który to gadżet zmienia nasze życie. Na początku tylko troszeczkę, a po paru latach - całkiem fundamentalnie. Koleś wiozący z salonu telefonii komórkowej pierwszego smartfona pod choinke powiedzmy - autobusem nawet sobie nie wyobrażał, że za pięć lat w tym autobusie wszyscy będą gapić się w smartfony i klikać w fejsbuka. Po prawdzie to nie wiem co ludzie robią w autobusie, swoją wiedzę o tych egzotycznych światach czerpię z filmików na fejsbuku.
Anyłej, podobno w tym roku szykuje się przełom. Zanim o tym, chwila wprowadzenia. Kiedy człowiek, czy ogólniej - ssak, czegoś trującego się nażre, to często rzuca mu się na oczy, a może na mózg. Nie znam dokładnie mechanizmu ani konkretnych substancji, ale objaw jest taki, że kiedy obraz, który widzimy nie zmienia się zgodnie z ruchami naszej głowy, w jakiś prastarych zakamarkach układu nerwowego rodzi się podejrzenie, że oto wrąbaliśmy kilo wilczej jagody i jak się nie porzygamy - to nie przeżyjemy. Zatem - rzygamy.
Efekt ten występował w dotychczas produkowanych "okularach wirtualnych" czy też "hełmach VR" - wirtualne rzeczywistości, które obiecały zabrać graczy wprost w środek świata Gwiezdnych Wojen, a tak naprawdę wywoziły do Rygi.
Not anymore.
Tej gwiazdki producenci zainwestowali w precyzyjniejsze czujniki i świat wirtualny zaczął nadążać.
Oczywiście na początku nikt się nie przejmie, gadżet dla nastolatków, drogi i nie wiadomo po co.
Szczególnie, że nikt jeszcze specjalnie nie przygotował wielu "treści dookólnych" typu gry, filmy czy programy dokumentalne. Można by domniemywać, że proces ten potrwa latami, że zanim zobaczymy Hana Solo w wersji Virtual Reality minie dekada. Pewno tak. Coś mi jednak podpowiada, że kiedy wynalazek opanuje niezawodna branża porno, sprzedaż hełmów VR poszybuje.
